Hangzhou to nasz drugi przystanek. Tym razem zaopiekowała się nami Ciney, z którą skontaktowaliśmy się przez couchsurfing.
Nasza gościnna Chineczka rok temu była w Polsce, głównie spędzając czas w Rzeszowie. W jej domu, aż roi się od polskich produktów oraz pamiątek w postaci biletów i najróżniejszych ulotek. Ciney, podobnie jak my, zbiera przepisy z całego świata, dlatego była to świetna okazja, by wymienić się kulinarnymi doświadczeniami. Zajadaliśmy się przygotowaną przez nią zupą z chińskimi pierożkami, a w zamian za pyszną kolację poczęstowaliśmy ją śniadaniem w postaci jajecznicy.
W jednym z supermarketów znaleźliśmy kilka europejskich produktów.
Polskie mleko kosztuje tutaj 10 zł, serek topiony 20 zł, a ser pleśniowy 25 zł. Za cebulę (jedną) zapłaciliśmy rekordowego piątaka! Powoli odzwyczajamy się od chleba i nabiału, a przyzwyczajamy do tofu i słodkich chińskich bułeczek.
Hangzhou okazało się idealnym miejscem na aktywny relaks. Zwiedziliśmy buddyjską świątynię Lingyin Temple osadzoną w czarującym, zielonym kompleksie, gdzie dominującymi dźwiękami są śpiewy ptaków i cykanie świerszczy. Dwie godziny spaceru, w tym pobyt w niezwykłym ogrodzie botanicznym, pozwoliło nam odnaleźć upragnioną ciszę. Z dala od gwarnych ulic, klaksonów samochodowych i charkających Chińczyków.
Chińczykom muzyka towarzyszy wszędzie. Fontanna porusza się w rytm skośnych dźwięków, na placach spotkać można tańczące pary, a przed sklepem z owocami stoją głośniki. Niestety walory muzyczne jak i sama jakość dźwięku pozostawiają wieeele do życzenia. Przester jest na porządku dziennym.
Poruszamy się tutaj tylko autobusami. Taksówki niestety nie są tak tanie, jak w Huzhou. Przykładowa cena biletu to 50 lub 70 groszy za przejazd dowolnej liczby przystanków. Ciekawym widokiem jest moment, gdy otwierają się drzwi autobusu. Wtedy zaczyna się prawdziwa walka o miejsce. Chińczycy rozpychają się łokciami, krzyczą i przedzierają się z niezwykłą zwinnością przez dziki tłum. Każdy chwyt jest dozwolony.
Tutaj podobnie, jak w naszym poprzednim chińskim miasteczku (Huzhou ma 2,5 razy więcej mieszkańców od Warszawy – w chińskiej nomenklaturze jest to małe miasteczko) Europejczycy wzbudzają sensację. Przyzwyczailiśmy się już do wytykania palcami, zdjęć i uśmiechów. Localsi mówią do nas po chińsku, my odpowiadamy po polsku więc uskuteczniamy rozmowę na migi i jakoś to leci :-)